czwartek, 30 sierpnia 2012

~ GupiRomek  (o malejącej dzietności w Niemczech)

...Hans von Arsch miał słabość do jeży. Lubił te małe krępe ciałka i nie przeszkadzały mu nawet ich kolce w chwilach radosnych uniesień. Była to jego odskocznia od, narzuconej przed laty przez rodziców, żony, u której na próżno próbował doszukać się znamion istoty żywej i człekokształtnej. Zresztą większość mężczyzn w miasteczku miała te same problemy. Rasowe Niemki bywały z racji swojej natury z reguły nieoglądalne, a każde zbliżenie z nimi wiązało się z szokiem i cierpieniem, a nierzadko kończyło i stryczkiem. Wymogi polityki prorodzinnej zmuszały niejako do kontaktu z tymi... nazwijmy je umownie kobietami, a socjalne korzyści choćby w części miały rekompensować debety w psychice germańskich samców. Hormonalny zew natury zmuszał ich więc do poszukiwań atrakcyjnych substytutów, i każdy radził sobie jak mógł.
Uczynni islamscy koledzy wypożyczali niedrogo rogaciznę, sprawdzoną i przetestowaną wielokrotnie; dziczyzna choć trudno chwytliwa także wabiła egzotyką erotycznych przeżyć, a popyt na świnki morskie przekroczył najśmielsze oczekiwania, przez co właściciel zoologicznego sklepu, na co dzień żyjący z gekonem, uzbierał na nowy samochód.
Juergen Nagel z kolei należał do nielicznych szczęśliwców, bo miał młodą, dwudziestoletnią żonę z Turcji, choć niewtajemniczeni powiadali, że jest jego babką. Nieważne. Grunt, że stanowiła dla oka desygnat kobiety, a i parasol było na czym powiesić, bo nos jej właściwych ku temu był kształtów. Szef straży pożarnej cenił sobie szopy pracze, bo kojarzyły mu się drugim członem nazwy z czynnościami domowego charakteru, i mimo iż żaden nie wyprał nawet jednej najmarniejszej pary skarpetek kapitan Haiz promieniał na twarzy każdego poranka. Każdy prawie mężczyzna w miasteczku wiedział więcej na temat zwierząt niźli niejeden dyrektor ogrodu zoologicznego. Krówka czy świnka, struś czy owieczka, nie było żadnych tajemnic. Żadne zwierzątko nie darło pyska, zazdrość dla nich nie istniała, i tylko osioł Stephena Molzera gdzieś tam w którymś momencie nasuwał skojarzenie do jego byłej żony...

Dla statystycznego Hansa priorytetem życiowym bywa posiadanie michy pełnej, kapiącej tłuszczem, golonki, siedmiu browarów z dyskontu i płyty DVD z historycznymi robinsonadami Olivera Kahna. Zeżarcie golonki legitymuje pierdzenie o sile minimum 110 decybeli, bekanie i opowiadanie debilnych, nieco już zleżałych dowcipów o polskich złodziejach samochodów. Hans popuszcza ze śmiechu kał, podobnie zresztą jak jego rozpierdziani kamraci. Z chwilą kiedy Hansi pojawia się na miejscu pracy, myśli już jak je opuścić.

Do czasu przybycia obcokrajowców typu gastarbeiter, statystyczny Hans miał problemy ze zrozumieniem pojęcia "kobieta". Rasowe tamtejsze panie stanowiły desygnaty wszystkich nazw stworzeń i zjawisk, ale nie pojęcia " kobiety". Z chwilą pojawienia się słowiańskich niewiast, Iranek, kakaowych itp. Hansi przejrzał na oczy. Całe te pierdoły o odbudowaniu gospodarki to nie do końca prawda. Niemieckim samcom chodziło głównie o kobiety. O wzbogacenie lichych germańskich genów pierwiastkiem piękna. Oczywiście z Turkami czy Arabami nieco przesadzili. Mały Arab nie pragnie zostać strażakiem czy policjantem. On chce zostać szefem obozu koncentracyjnego, którego stali pensjonariusze porozumiewają się po hebrajsku lub są posiadaczami amerykańskich paszportów. Arabowie czy Turcy tolerują młodych Niemców w szkołach, bo ojcowie tychże bulą na przybyszów i ich liczne rodzeństwo całkiem niezły szmal. Póki płacą, wszystko jest OK. Kiedy liczba żywych, oryginalnych Niemców w Niemczech spadnie, Arabowie, nienawykli do pracy, zdechną z głodu lub wyjadą. Na wschód. Ale na razie nie mają tak źle. Dzielą szkolne ławki z potomkami hurtowych ludobójców. Dla detalistów dynamitowych to okazja do doszlifowania warsztatu pracy terrorysty, a w przyszłości do rozszerzenia pakietu usług. Każdemu Arabowi imponuje rozmach z jakim Adolf podszedł do rozwiązywania kwestii żydowskiej. To już nie samochód - pułapka czy pas z dynamitem i parę nędznych ofiar...

Arabskie gry komputerowe lokują swego bohatera na posadzie kierownika niemieckiego KZ (obóz koncentracyjny). Dzisiejszy Hans to dupowaty osobnik z bebechami rozepchanymi przez piwo. Z dzisiejszą Helgą tworzą groteskową parę, odlewanych po pijanemu, ogrodowych krasnali. Hitler, widząc taki materiał na germańskich wojowników, rozstrzelałby się sam haubicą 88 mm. Rasa panów kołtunieje od lat. To żadna tajemnica. Sytuację próbują ratować jeszcze volksdeutsche, bardziej niemieccy, przeważnie w gębie, niż sami Niemcy. Na próżno. Jeszcze ze trzydzieści lat i statystyczny Hans zostanie statystycznym Ahmedem...

Rok 2034 - najpopularniejsze imiona niemieckie to Ahmed i Fatma.
2035 - statystyczna rodzina niemiecka posiada ośmioro dzieci.
2036 - Niemcy zajmują pierwsze miejsce pod względem pogłowia kóz.
2043- parlament niemiecki uchwalił ustawę o ochronie ostatnich pięćdziesięciu niemieckich słów.
2056 - Berlin zmienia nazwę na Kebabbum.
2089 - w lasach pod Redah (dawne Monachium) schwytano ostatniego Niemca. Wszelkie próby porozumienia z nim spaliły na panewce. Wytrzymał aż 40 bezpośrednich trafień kamieniami.
2150 - archeolog Takhkar Barith odkrywa na zachód od Odry dziwaczny amulet z napisem BMW. Powstanie tajemniczych znaków naukowcy tłumaczą kaprysem proroka.
2250 - Ogólnoświatowy quiz: Krasnoludki czy Germanie? Czyli która grupa istniała naprawdę, i dlaczego krasnoludki?

I inne:

Statystyczna Niemka rodzi 1,8 dziecka, muzułmanka 8,1. Pomijam, że u muzułmanów tylko ostatni fajfus ma jedną żonę. Może się zdarzyć, że sprawdzi się taki futurystyczny dowcip:
Jest rok 2112 koło Berlina, patrol POLIZEI zatrzymuje do kontroli samochód prowadzony przez starego Niemca. Policjant bierze jego dokumenty, i podchodząc do kolegi mówi zdumiony - "Zobacz Abdul, ale facet śmiesznie się nazywa - Helmut Miller"!


~

Zamiast się sprzeczać zróbmy wielką orgię. Polacy, Niemcy, Turcy, Rosjanie. Proponuję Grunwald. Masa alkoholu i ogólny chaos.