czwartek, 19 czerwca 2014

~ sfwef

Daching, czyli jak Kazik wnerwił milicję – To Kazik wymyślił daching – wspomina Marek Rusakiewicz, który do matury przygotowywał się, siedząc w zielonogórskim areszcie. Sokołowski wymyślił ten daching w drugiej połowie lat 80., gdy manifestacje opozycji słabły, a milicja nauczyła się sprawnie wyłapywać „prowodyrów chuligańskich zajść”. Jeden z pierwszych dachingów odbył się w Międzyrzeczu. Tamtejsi mieszkańcy, wspierani przez gorzowskich młodzieżowych buntowników, protestowali przeciwko decyzji komunistycznej władzy, by z bunkrów tamtejszego Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego zrobić składowisko radioaktywnych odpadów. SB zastraszała mieszkańców, za posiadanie choćby jednej ulotki o składowisku groziły represje. Ci zaczęli się bać, marsze protestacyjne były coraz mniej liczne. Ale pewnej niedzieli grupa trzech opozycjonistów z Gorzowa wdrapała się na daszek międzyrzeckiego baru i stamtąd zaczęła zrzucać tysiące ulotek. – Na początku pomysł Kazika wydał nam się głupi, ale szybko okazało się, że jest świetny – wspomina Rusakiewicz. Na ulicy zrobiło się biało od nielegalnych ulotek. Tłumy mieszkańców Międzyrzecza roznosiły je po cały mieście. Niektórzy wyrzucali je potem z własnych okien. Milicja zgłupiała, bo nie potrafiła wdrapać się na dach. Wezwano straż pożarną. – Ale strażacy powiedzieli, że oparcie drabiny o ten bar grozi zawaleniem jego konstrukcji i że w związku z tym ryzykiem nie podejmują się nas zdjąć – opowiada Kazimierz Sokołowski. A oni stali na dachu już od trzech godzin. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Miejscowi rzucili na dach wiązankę biało-czerwonych goździków. – Nagle bariera strachu została przełamana. Okazało się, że tu, w centrum miasta, kilka osób odważyło się rozrzucić tysiące ulotek, pokazało swoje twarze, stojąc na daszku, i nic się strasznego nie stało. Ze skóry nas nie obdarli. To było dodanie otuchy tym ludziom, że diabeł nie taki straszny – mówi wynalazca dachingu. Powód zakończenia akcji był prozaiczny – jeden z uczestników musiał iść się wysikać. Zeskoczyli więc z baru przekąskowego na dach pobliskiego kiosku, a stamtąd na dół. Tam czekała milicja, by ich wreszcie zwinąć. Ale ściśnięty tłum nie pozwolił. Wobec tego rozwinęli transparenty i ruszył marsz główną ulicą miasta do kościoła. Starzy, młodzież, dzieci. Dopiero w drodze na PKS milicja odważyła się zatrzymać ich i zamknąć na 48 godzin. Wieść o sukcesie akcji rozeszła się wśród młodej opozycji i dziesiątki dachingów stały się zmorą milicji w całym kraju.