~ sfwef
Daching, czyli jak Kazik wnerwił milicję – To Kazik wymyślił daching –
wspomina Marek Rusakiewicz, który do matury przygotowywał się, siedząc w
zielonogórskim areszcie. Sokołowski wymyślił ten daching w drugiej połowie lat
80., gdy manifestacje opozycji słabły, a milicja nauczyła się sprawnie
wyłapywać „prowodyrów chuligańskich zajść”. Jeden z pierwszych dachingów odbył
się w Międzyrzeczu. Tamtejsi mieszkańcy, wspierani przez gorzowskich
młodzieżowych buntowników, protestowali przeciwko decyzji komunistycznej
władzy, by z bunkrów tamtejszego Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego zrobić
składowisko radioaktywnych odpadów. SB zastraszała mieszkańców, za posiadanie
choćby jednej ulotki o składowisku groziły represje. Ci zaczęli się bać, marsze
protestacyjne były coraz mniej liczne. Ale pewnej niedzieli grupa trzech
opozycjonistów z Gorzowa wdrapała się na daszek międzyrzeckiego baru i stamtąd
zaczęła zrzucać tysiące ulotek. – Na początku pomysł Kazika wydał nam się
głupi, ale szybko okazało się, że jest świetny – wspomina Rusakiewicz. Na ulicy
zrobiło się biało od nielegalnych ulotek. Tłumy mieszkańców Międzyrzecza
roznosiły je po cały mieście. Niektórzy wyrzucali je potem z własnych okien.
Milicja zgłupiała, bo nie potrafiła wdrapać się na dach. Wezwano straż pożarną.
– Ale strażacy powiedzieli, że oparcie drabiny o ten bar grozi zawaleniem jego
konstrukcji i że w związku z tym ryzykiem nie podejmują się nas zdjąć –
opowiada Kazimierz Sokołowski. A oni stali na dachu już od trzech godzin. Efekt
przeszedł najśmielsze oczekiwania. Miejscowi rzucili na dach wiązankę
biało-czerwonych goździków. – Nagle bariera strachu została przełamana. Okazało
się, że tu, w centrum miasta, kilka osób odważyło się rozrzucić tysiące ulotek,
pokazało swoje twarze, stojąc na daszku, i nic się strasznego nie stało. Ze
skóry nas nie obdarli. To było dodanie otuchy tym ludziom, że diabeł nie taki
straszny – mówi wynalazca dachingu. Powód zakończenia akcji był prozaiczny –
jeden z uczestników musiał iść się wysikać. Zeskoczyli więc z baru przekąskowego
na dach pobliskiego kiosku, a stamtąd na dół. Tam czekała milicja, by ich
wreszcie zwinąć. Ale ściśnięty tłum nie pozwolił. Wobec tego rozwinęli
transparenty i ruszył marsz główną ulicą miasta do kościoła. Starzy, młodzież,
dzieci. Dopiero w drodze na PKS milicja odważyła się zatrzymać ich i zamknąć na
48 godzin. Wieść o sukcesie akcji rozeszła się wśród młodej opozycji i
dziesiątki dachingów stały się zmorą milicji w całym kraju.