czwartek, 16 kwietnia 2015

~ treblig (nepotyzm w instytucjach)

Amerykę odkryli, z Australią w promocji normalnie. Przyjęcia do pracy w dowolnej gminie, starostwie, Urzędzie Wojewódzkim czy U. Miasta nie wyglądają inaczej. W Lasach Państwowych już 10 lat temu wszyscy pracownicy przeciętnego nadleśnictwa pochodzili z 2-3-ech rodzin, więc dla przyzwoitości zaczęli się zamieniać pracownikami w sąsiednich nadleśnictwach na zasadzie: ty przyjmiesz dwóch moich kuzynów na podleśniczych i córkę do księgowości, a ja ci zatrudnię synka jako specjalistę, i do końca mojej kadencji zostanie inżynierem nadzoru. Nikt się z tym specjalnie nie kryje. Jakieś 80-90% konkursów to fikcja. Tylko na naprawdę wysoko specjalistyczne stanowiska jest realny nabór.


~ arie172


To samo działo się w delegaturze pomorskiego NFZ w Słupsku.
Była tam kierowniczka, która zatrudniła swoją sąsiadkę, byłą sąsiadkę, dwie kuzynki, koleżankę i kolegę syna, koleżankę z poprzedniej pracy, córkę przyjaciółki, a kadrowej dała mega wysoką pensję, bo jej ojciec załatwiał roboty jej mężowi budowlańcowi, który de facto remontował budynek NFZ. Ta kadrowa zajęła jej miejsce bez konkursu. 
Co do konkursów… za mądrych nie przyjmują, po co robić sobie konkurencję.